Nowe wieści od naszej Misjonarki

Listopad 25, 2011 in Aktualności

Szczęść Boże,

Mija 3 tygodnie jak jestem na misji św. Róży. Wcześniejszy list był bardzo skrótowy, więc teraz postaram się napisać szerzej o misji i tym co tu robimy.

 

Misja św. Róży leży na wyspie na Amazonce w  strefie nadgranicznej z Kolumbią i Brazylią. Wystarczy przepłynąć łódką jakieś 15 minut na drugi brzeg i jest się w kolumbijskim miasteczku Letycji, albo troszkę w bok i dopłynie się do brazylijskiej Tabatingi. Tu naokoło jest bardzo biednie. Te miasteczka to właściwie takie większe wsie, a nasza wioska na wyspie jest jeszcze mniejsza.

Od kilku lat na misji pracuje misjonarka świecka z Polski – Dorota i pomagają jej dwie Peruwianki pochodzące z naszego wikariatu san Jose del Amazonas.

Nasza stacja misyjna położona jest prawie w środku wioski. Jest dość duża kaplica na palach (większość budynków jest na palach), dom misyjny i „maloka” (taki szałas bez ścian i okryty liśćmi na spotkania w ciągu dnia).

Msza św. jest tylko w niedziele. O ile może to dojeżdża ksiądz z Kolumbii, jak nie to jest odprawiana Liturgia Słowa, któraś z misjonarek mówi kazanie i udzielana jest Eucharystia. W każdą środę jest Liturgia Słowa, którą prowadzi któraś z misjonarek.

W ciągu tygodnia na misje przychodzi sporo dzieci. Organizujemy im zabawy z elementami katechezy. Myślimy o zbudowaniu „maloki” zamykanej od wewnątrz, która służyłaby jako „ludoteka”, wyposażonej w książki, przybory do rysowania i zabawki oraz gry edukacyjne. Tutejsze dzieci większość czasu spędzają na ulicy, nudząc się. Ludoteka posłużyłaby też mieszkańcom, jako taki mały miejscowy ośrodek kulturalny.

Jest grupka młodzieży w wieku 12-14 lat. Nie jest ich wiele, na stale przychodzi jakieś 6-10 osób. Ale jest to już coś. Tylko oni z wioski przychodzą w miarę regularnie na niedzielną Msze św. Włączamy ich w liturgię, prosząc by czytali czytania, czy wstęp do Mszy. Włączają się do śpiewu, a jak ktoś potrafi to zagra na gitarze czy bębnie.

Staramy się pracować z rodzinami. W sobotę są spotkania biblijne, rozważamy czytania niedzielne. Frekwencja jest mizerna. Przychodzi jedna a czasem dwie osoby.

Raz w miesiącu staramy się odwiedzać wioski podlegające misji. Właśnie jutro (na sobotę i niedzielę) jedziemy z Dorota do dwóch wiosek. Zajmie nam to dwa dni. Kolejnym razem pojadą inne misjonarki. Chodzi o to żeby na misji stale ktoś był obecny, ze względu na najświętszy Sakrament, a sobota i niedziela to dni duszpastersko najbardziej intensywne.

W Adwencie chcemy zintensyfikować nasze prace. Będziemy organizować modlitwy w rodzinach, aby mówić o przygotowaniu do Bożego Narodzenia, odwiedzać chorych, włączać w to młodzież i dzieci. Zaczynamy też przygotowania do świętowania 12 grudnia – Matki Bożej Guadalupe. Chcemy zrobić teatr przedstawiający historię objawień. Staramy się też z najbardziej zaangażowanych wyłonić animatorów wioski. Chodzi o to by oni sami poczuli się odpowiedzialni za siebie nawzajem, żeby pomagali zbliżyć się do Boga.

Do kościoła przychodzi garstka ludzi, zawsze ci sami, ok 5 osób dorosłych i piątka dzieci, czasami w niedziele jest więcej – ok. 20 osób. Wyspa jest miejscem duszpastersko bardzo trudnym. Na wiosce policzyłam 3 kaplice kościołów adwentystycznych i jedna kaplica tutejszej sekty „ Mundo Mundial Misionero”. Ci ostatni maja nawet swoje programy w lokalnym radiu.

Powoli przyzwyczajam się do tutejszych warunków życia. Energię elektryczną mamy 4 godziny dziennie (od 6 po południu do 10 w nocy). Na strychu jest wprawdzie agregat do wytwarzania prądu i w jakiś pilnych potrzebach można go włączyć, ale używamy go bardzo rzadko. Żyjemy z deszczówki. Pierwsze dni, jak nie padało, trochę brakowało nam wody, ale teraz jest już dobrze. Zaczyna się pora deszczowa i w Amazonce przybywa wody. Poziom wody w rzece podnosi się od 5 do 10 metrów. Zdarza się, że woda wdziera się do wioski, ale nie osiąga jakiegoś niebezpiecznego poziomu. Pozostawia zniszczenia w przydomowych ogródkach. Mamy nadzieję że w tym roku nie zaleje wyspy. Tutaj trzeba przyzwyczaić się też do obecności różnego rodzaju insektów i gryzoni. Oprócz komarów szczególnie dokuczliwe są tutejsze „isangos” – takie żyjątka, których nie widać gołym okiem. Umiejscawiają się w skórze ludzkiej i wywołują swędzenie. Nie sposób tu zwalczyć karaluchów i szczurów. Domy są na tyle nieszczelne, że po prostu nie ma możliwości, żeby nie przedostały się do wnętrza.

Ludzie żyją tu bardzo biednie. Tak naprawdę tryb życia tutejszych mieszkańców przypomina raczej koczowanie. Oprócz czterech ścian zbitych z desek, nie maja nic oprócz kilku skorup do gotowania i  paru ubrań. W parze z biadą materialną idzie bieda moralna. Większość jest katolikami, ale rzadko która para ma sakrament małżeństwa. W głównej ulicy wioski kilka prostych restauracji i barów z tzw. „nocnym życiem”. Te bary to jeden ze sposobów zarobkowania. Ludzie radzą sobie jak mogą. Niektórzy mają łódki tzw. „peke-peke”, i zarabiają przewożąc ludzi na drugą stronę rzeki do Leticji, miasteczka położonego po stronie kolumbijskiej, albo Tabatingi, która jest już brazylijska. Kobiety uprawiają ogródki a jak coś wyrośnie, to próbują to sprzedać na ulicy. Inni przygotowują jakieś proste dania, np. „huanes” (ryż z kawałkami kurczaka zawinięty w liście bananowca i upieczony na grilu), albo „tamales” (masa z mąki kukurydzianej zawinięta w liście bananowca). Mówi się, że sporo, zwłaszcza mężczyzn, pracuje przy nielegalnych uprawach kokainy. Ryzykują więzieniem (w Letycji wielu Peruwiańczyków odsiaduje karę więzienia), albo życiem w przypadku, kiedy ich „kokainowi pracodawcy” maja podejrzenie, że ktoś doniósł na nich na policję. Wtedy nie ma „zmiłuj się”, taki człowiek musi szybko uciekać z całą swoją rodziną. Niekiedy całe wioski, w pobliżu których założono ostatnio pola kokainowe, ze względów bezpieczeństwa muszą się przenosić w inne miejsce. Tutaj ludzie mawiają, ze w Kolumbijczycy szczycą się że u nich teraz jest mniejsza produkcja kokainy, ale to nieprawda. Po prostu kolumbijskie mafie narkotykowe przeniosły się na stronę peruwiańską. Tu maja tanią siłę roboczą. Jakieś 1.5 tygodnia temu wyłowiono w tutejszym porcie 4 topielców. Prawdopodobnie są to ofiary narkotykowych porachunków i zazwyczaj na koniec roku tak się liczą.

W wiosce dużo Haitańczykow. Okupują tutejsze 2 budki telefoniczne. Po trzęsieniu ziemi przed laty szukają szczęścia w Brazylii, a ze względu na bliskość wyspy czasowo przypływają też na wyspę.

Kiedy tak rozmyślam nad tutejszymi problemami, to w pierwszej chwili pojawia się poczucie bezradności a także świadomość, że zaradzenie nim przerasta ludzkie możliwości. Na pewno potrzeba wiele cierpliwości i zrozumienia. Ale jedynie ludzka dobroć i dobre chęci nie wystarczą. Potrzeba bardzo Pana Boga i jego łaski. Dlatego coraz bardziej przekonuję się, jak potrzebna jest tu modlitwa, dlatego bardzo proszę o modlitwę za mieszkańców Amazonii, którym przyszło żyć tu, gdzie się stykają ze sobą trzy granice, dwa języki i wszelkiego rodzaju bieda.

 

Pozdrawiam i będę się cieszyć z każdego listu.

Z Bogiem

Ela Rotter

 

PS. Napisałyśmy z Dorotą wstępny projekt na ludoteke. W następnym emailu, jak wrócę z wiosek to prześlę tekst i szacowany koszt budowy i wyposażenia (to będzie maloka w części zamknięta na składowanie książek, zabawek i innych pomocy,. Maloka będzie z drewna i pokryta liśćmi – stawia się coś takiego w miesiąc)

Może teraz przejdzie kilka zdjęć. Internet jest „żółwiasty”.