Nadrabianie zaległości… (blog)

Lipiec 4, 2013 in Aktualności, Blogi misjonarzy, Ela Rotter, Główne tematy

Pevas 24 czerwca 2013 r.

Ostatni wpis jest ze stycznia. Tymczasem wiele wydarzeń przemknęło bez zapisu. Postaram się nieco nadrobić zaległości i w skrócie opisać najważniejsze z nich.

W marcu podczas dorocznego zebrania misjonarzy z całego wikariatu otrzymałam potwierdzenie posłania do pracy w Pevas. Tak więc, kontynuuję pracę w znanym mi miejscu. W parafii nastąpiła znaczna zmiana personalna, bowiem z końcem roku misję opuściły siostry zakonne, które pracowały tu od 30 lat. Mieszkańcy powoli przyzwyczajają się, do nowej ekipy, choć byłam świadkiem jak to pewna pani żegnała naszego diakona Jovino słowami: „Do widzenia Siostro”, już nie wspomnę, że i mi zdarzyło się usłyszeć z ust osoby przebijającej mnie dwukrotnie ilością lat: „Do jutra mateczko”. Ale tego typu pomyłki przechodzą powoli do archiwum parafialnych anegdot. Pevas to jest ogromna parafia o powierzchni 12 tys. km2, ktorą zamieszkuje ok. 11 tys. mieszkańców, położona na brzegu rzeki Ampiyacu, tuż u jej ujscia do Amazonki. Z Iquitos można tu dotrzeć barką, albo szybką motorówką. Zwykle korzystam z barki, ze względu na wysoki koszt biletu motorówką. Jeśli podróż jest w dół rzeki, czyli z Iquitos do Pevas trwa zaledwie 12 godzin, jeśli w górę rzeki, z Pevas do Iquitos około 20.

Parafia jest duża i pracy nie brak. Większości zajęć nie trzeba bliżej opisywać, nie różnią się zbytnio od zajęć w większości parafii katolickich na całym świecie. Katecheza, przygotowanie do sakramentów, codzienna celebracja Słowa Bożego. Specyfiką naszej parafii jest to, że nie ma proboszcza, czyli nie ma kapłana na miejscu, ani też dojeżdżajacego, czy należąłoby raczej powiedzieć „dopływającego”. To oznacza, że nie nie ma Mszy Świętej. Ale jest możliwość aby codziennie przyjąć Eucharystię. Tylko raz zdarzyło się nam, że w tabernakulum zabrakło Najswiętszego Sakramentu, ale to tylko na jeden dzień i to z powodu opóźnienia barki, którą Jovino podróżował z Iquitos wioząc zakonsekrowane hostie.

Charakterystycznym elementem misyjnej parafii jest odwiedzanie wiosek. Na terenie naszej parafii jest ich 65, ale nie wszystkie są katolickie. Na stałe udaje nam się odwiedzać jedynie kilkanaście. Większość położona jest po obu brzegach Amazonki. Nad rzekami Ampiyacu i Yahuasyacu zamieszkują Indianie głównie Bora, Ocainas i Murui. Nad Amazonką jest kilka wiosek Indian Yagua.

Jak to w parafii, istnieje ustalony porządek celebracji, świą i dni kiedy odwiedzamy wioski itp. Jovino, diakon zajmuje się formacją animatorów na wioskach, Belen, katechetka oczywiście katechezą, a mi przyszło w udziale duszpasterstwo Indian. Odpowiedzialne zadanie zwłaszcza dla mnie, tak naprawdę „początkujacej” w Amazonii.

W parafii mamy obfity księgozbiór o tematyce indiańskiej. Można się trochę zaznajomić, ale nie mam za wiele czasu na lekturę. Wolę zaznajamiać się z ludźmi. Wiekszość „moich znajomych” mogę spotkać o świcie na targu. Przychodzą lub przypływają aby zrobić zakupy albo sprzedać ryby, maniok czy banany. Krąg znajomych stale się poszerza, tak więc ostatnio robienie zakupów na targu zabiera mi coraz więcej czasu, bo są powitania: „co słychać”, „co nowego”… czasem można zapowiedzieć się z wizytą, przekazać informacje o planowanym „indianskim” spotkaniu.

Marcowa wizyta u Indian

Zaraz po zakończeniu naszego zebrania w wiakariacie, udałam się wraz ekipą „Itinerantes” na indiańskie wioski położone na rzece Ampiyacu (Ampijaku) i Yahuacyacu (Jałasjaku). Chodziło nam o odwiedzenie Indian, którzy uczestniczyli w spotkaniu w Chorrera, wiosce położonej w Kolumbii upamiętniającym zagładę Indian w czasie tzw. „gorączki kauczukowej”. Z terenu naszej parafii udało się 30 Indian z trzech etni: Bora Ocaina i Murui. W sfinansowaniu przejazdu dla 5 Indian pomogło Dzieło misyjne diecezji warszawsko-praskiej. Nie ma miejsca, żeby opisywać perypetie jakie przeszliśmy, aby móc zorganizować ten wyjazd. Swoją drogą, ktoś mógłby pomyśleć:

- Udali się z wycieczką do sąsiedniego kraju.

Nie, to nie była wycieczka, tak jak nigdy nie można by nazwać wycieczką, wizytę w Oświęcimiu czy Treblince, miejscu zagłady tysięcy Polaków, Żydów i innych narodowości. Dla Indian z naszego rejonu to spotkanie było okazją odwiedzenia ziemi ich przodków, którzy przed stu laty zostali przesiedleni przez panów kauczukowych na tereny Peru. Wielu odnalazło swoich kuzynów i dalszą rodzinę. Odszukiwali się po klanach:

- Z jakiego klanu jesteś”.

- Pijuayo”.

- Ja też, to znaczy, że łączą nas więzy rodzinne.

Nie uczestniczyłam w spotkaniu w Chorrera, ale nasłuchałam się opowiadań, naoglądałam się zdjęć i wiem, że tak mniej więcej wyglądały między-rodzinne spotkania po 100 latach.

Spotkanie w Chorrera ma swoją kontynuację. Uczestnicy wytypowani do wyjazdu, to ci, którzy posługują się jeszcze swoim plemiennym językiem, znają i kultywują swoje tradycje. Jest nadzieja, że to „bogactwo” przekażą młodemu pokoleniu, a trzeba wiedzieć, że kultura i język tych trzech etni, zwłaszcza Ocaina jest na wymarciu. Próbujemy towarzyszyć Indianom w procesie ocalania ich języka i kultury, która niesie wiele wartości, zgodnych z Ewangelią. Owszem napotkać też można elementy z nią sprzeczne, choć ja na razie nie dostrzegłam ich zbyt wiele. Mogę za to powiedzieć, że dość dużo zwyczajów dalekich od Ewangelii odnajduje w zlaicyzowanym sposobie życia, kręcącym się wokół chęci zysku, telefonów komórkowych i telenowel. Ale to już inny rozdział.

W Pucaurquillo u Indian Bora

Kiedy odwiedzamy Indiańskie wioski nie przeprowadzamy ewangelizacji wprost. Raczej chodzi o chrześcijańskie świadectwo. A ono jest obopólne. Jesteśmy przyjmowani na nocleg. W marcu było nas 4 osoby. Dwie „Itinerantes”: Brazylijka – osoba świecka od wielu lat pracująca z Indianami, Kolumbijka – siostra zakonna, ja Polka – misjonarka świecka oraz motorniczy z Pevas – Ocaina (żadna z nas nie opanowała jeszcze umiejętności prowadzenia łódki peke-peke). Co oznacza wizyta czwórki przybyszów? A no to, że zajmą wszelkie możliwe kąty małej chałupy, zawieszając w nich swoje hamaki z moskitierą, dekorując sznurki swoimi ręcznikami i mokrą odzieżą. A rano będą się kręcić wokół paleniska, szukając na czym ugotować wodę. Ci, którzy nas przyjmują, czyż nie dają świadectwa naszej chrześcijańskiej „caritas”, choć i nich w życiu nie słyszeli? My staramy się dzielić tym co mamy do jedzenia. Gospodyni rozpala ogień, udostępnia garnki a my „coś do garnka”. Zasiadamy wspólnie do posiłku. Bardzo często jesteśmy świadkami swoistego „rozmnożenia chleba”.

W czasie marcowej wizyty, przypadającej w Wielkim Tygodniu udało nam się odwiedzić 6 wiosek. Chodziło, po pierwsze, o zebranie informacji co konkretnie po wizycie w Chorrea zrealizowali w celu ocalenia swojej kultury, i po drugie, zaproponować pracę nad wypracowaniem ich „planes de vida”, czyli „planu życia”, strategii, która bardzo dobrze sprawdziła się w rejonie Chorrera. Kluczem tego malego „sukcesu” jest to, że została wypracowana przez samych Indian. Owszem przy pomocy fundacji czy organizacji proindiańskich, które wspomagają proces, ale nie „narzucają swoich idei, własnych wypracowanych za biurkiem pomysłów.

W naszej pracy duszpasterskiej chcemy służyć za „pomost”, między Indianami w Chorrea, którzy postąpili w procesie ocalania swojej kultury a naszymi Indianami z rejonu Pevas. Na tym „pomoście-łączniku” dokonują się spotkania. Towarzyszy nam wiara, że Chrystus jest z nami i podczas wizyt na wioskach On sam spotyka się ze swoimi braćmi Indianami, za których oddał swe życie. Tych spotkań nie da się opisać, nagrać, zrobić zdjęcia – dokonują się w ciszy serca. Tutaj zakończę nadrabianie zaległości. Nie posunęłam się za wiele. Jesteśmy w marcu 2013.